Książka czwarta. Dotykanie przyszłości
Wstęp
Wiosną 1996 roku po ukazaniu się trzeciej książki uważałem, że w zasadzie mój system jest zakończony. Coraz częściej spotykałem ludzi, którzy mówili, że po przeczytaniu trzech moich książek zmienił się ich charakter i światopogląd. Liczne niepomyślności znikały bez śladu, jeśli człowiek uważnie analizował to, o czym jest mowa w książkach. Co prawda zdarzały się sytuacje, gdy moja wiedza, doświadczenie i intuicja były bezsilne w obliczu choroby. Wtedy powstawała we mnie chęć porzucenia wszystkich badań i zajęcia się czymś innym.
Jednak coraz częściej pojawiały się przypadki zadziwiających uzdrowień. Zmuszało mnie to, by iść dalej. Bardzo ważne było to, że ogromne ilości informacji potrafiłem skondensować w kilka prostych i zrozumiałych prawd. Opinie o napisanych przeze mnie książkach były diametralnie różne. Jedni mówili, że system jest zbyt prosty, drudzy, że zbyt skomplikowany i mało dostępny. Jedni mówili, że najsilniejsza w oddziaływaniu jest pierwsza książka, drudzy mówili, że trzecia. Jeszcze inni uważali, że najmocniejsza jest jednak druga książka i na dowód przytaczali swoje argumenty.
Wtedy zrozumiałem, że ludzie różnie odbierają informacje, a książka na każdego oddziałuje inaczej. O tym, że książka oddziałuje, przekonałem się osobiście, gdy zacząłem ponownie czytać rękopis pierwszego tomu.
Po kilku minutach czytania rękopisu nagle poczułem na poziomie subtelnym tak mocny cios, że moje pole energetyczne zaczęło rozpadać się na kawałki. Następnie kokon mojej powłoki subtelnej zaczął powoli „ześlizgiwać się” z ciała fizycznego. Wielu jasnowidzów zauważało, że gdy aura znika, człowiek za jakiś czas umiera. Zrozumiałem, że sytuacja jest poważna i spróbowałem znaleźć źródło ataku.
Wynik był dosyć niespodziewany. Tym źródłem okazał się mój własny rękopis. Po raz pierwszy w życiu czytałem tekst, który oddziaływał energetycznie, czyli prędkość zmiany informacji w energię była bardzo wysoka. Wyobraziłem sobie, co mogło się stać z czytelnikami mojej książki i włosy zjeżyły mi się na głowie. Doszedłem do wniosku, że poza zewnętrzną warstwą informacji, która była zawarta w książce, była jeszcze o wiele mocniejsza warstwa wewnętrzna – i jeśli ona była dysharmonijna, to zawarte w książce informacje nie były przyswajane. Przeprowadziłem ciekawy eksperyment. Dawałem znajomemu do przeczytania 2-3 strony rękopisu i prosiłem o wydanie opinii.
– Wybacz – odpowiadał – ale nie da się tego czytać, tekst jest przemądrzały, niekomunikatywny, praktycznie nic nie zrozumiałem.
Badałem tę głęboką warstwę na poziomie subtelnym i poprzez modlitwy i pokajanie usuwałem agresywne programy, czyli „czyściłem” tekst energetycznie. Dwa dni później ten sam tekst bez żadnych zmian ponownie dałem temu samemu człowiekowi. Był zachwycony. Stwierdził, że tekst został dobrze zredagowany, przyjemnie się czyta i wszystko jest jasne.
Zrozumiałem, że w dowolnym tekście najważniejszy jest głęboki informacyjno-uczuciowy kanał. Zarówno w malarstwie, poezji czy w pieśniach fundamentalne jest to, co niezauważalnie kryje się za każdym tekstem, nutą lub kształtem. Za pozornie podobnymi tekstami może kryć się zupełnie inna głębia. W tym można doskonalić się w nieskończoność. Im więcej miłości zawiera informacja, tym większa jest jej gęstość i tym mocniejsze jest jej oddziaływanie. Okazuje się, że umysłowe poznanie świata nie działa, gdy brak jest poznania uczuciowego. A głębokość uczuciowego poznania świata określana jest poprzez ilość zgromadzonej w duszy miłości do Boga.
Wiele osób, które przeczytały drugą książkę mówiło, że można po niej wpaść w rozpacz. Nawet najmniejsze wykroczenie skutkuje karą, a za grzechy rodziców i dziadków nie wiadomo czemu płaci ich syn lub wnuk. Powstaje uczucie całkowitej beznadziejności. Uspokajałem ludzi, mówiąc, że choć informacja w książkach jest maksymalnie opracowana, jest to jednak przede wszystkim reportaż o moich kolejnych etapach poznania świata i rządzących nim praw. Wyjaśniałem pacjentom, że człowiek nie jest rozliczany ze swoich agresywnych myśli, jeśli nie są one potęgowane agresywnymi uczuciami, gdyż wtedy nie przechodzą do wewnątrz. Jeśli człowiek na zewnątrz awanturuje się, szaleje i krzyczy, lecz wewnątrz zachowuje miłość, nie wpłynie to negatywnie na jego zdrowie.
Co dalej. Negatywne emocje i czyny naszych przodków wchodzą w nasze pole i pozostają tam tylko w przypadku, jeśli są identyczne z naszą konstrukcją duchową. Innymi słowy, jeśli w poprzednich wcieleniach nie byłem zazdrośnikiem, zazdrość rodziców nie przeniknie w głąb mojej duszy. Jeśli jestem prawidłowo ukierunkowany, to znikną nawet powierzchowne „brudy” otrzymane od przodków. Karma osobista odpowiada rodzicielskiej, więc jeśli w trzech poprzednich wcieleniach gardziłem ludźmi, uważając siebie za mądrzejszego od nich, to w tym życiu otrzymam takiego właśnie ojca, dziadka i pradziadka. Dlatego gdy człowiek zaczyna pracować nad sobą i zwraca się ku Bogu, można uważać, że nie posiada już karmy rodzinnej, a jedynie swoją własną. Im silniejsze jest dążenie do Boga i do miłości, tym mniej człowiek zależy od energetyki otaczającego świata, od negatywnego doświadczenia swoich przodków i swojego z poprzednich wcieleń. Gdy pisałem trzecią książkę, miewałem chwile zakłopotania. Widziałem, jak po pozbyciu się przywiązania do jednej wartości ludzkiej pojawiała się druga. Proces wydawał się być niekończący. Dlatego starałem się maksymalnie uogólnić pojęcie ludzkiej wartości. Koniec końców zostały dwa zasadnicze pojęcia – zazdrość i pycha.
Jedna grupa chorób i nieszczęść była związana z tematem związków, relacji, a druga z tematem zdolności, intelektu i doskonałości.
Zazdrość powodowała jedne choroby, pycha drugie, a połączenie zazdrości i pychy z reguły skutkowało ciężkimi i często nieuleczalnymi chorobami.
Pamiętam jak pewna kobieta, która przyszła do mnie na wizytę, powiedziała:
– Już chodzę i mówię.
Patrzę na nią zdziwiony i pytam:
– Czy mam rozumieć, że pani nie chodziła i nie mówiła?
Jej twarz wydawała mi się znajoma, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie ją widziałem.
– Jestem u pana już trzeci raz – uśmiecha się kobieta. – Na pierwszą wizytę mąż przyniósł mnie na rękach. Wtedy nie potrafiłam już ani chodzić, ani mówić, a moja choroba była uważana za nieuleczalną. Zaczyna się ona od powolnego zaniku mięśni, człowiek najpierw przestaje chodzić, następnie mówić i w końcu oddychać. Chirurg powiedział, że nie będzie przeprowadzał operacji, ponieważ i tak umrę na stole operacyjnym. Nie dawał mi nawet 10% szans na przeżycie. Wtedy zrozumiałam, że nie chce psuć sobie statystyki. Wypisali mnie ze szpitala, bym umierała w domu. Pan wyjaśnił mi, że jest we mnie jednocześnie zazdrość i pycha. Okazało się, że zupełnie nie wiedziałam, co jest sensem życia, po co żyję oraz jak należy się zachowywać, by być szczęśliwą. Przejrzałam całe swoje życie i wiele zrozumiałam. Im więcej ciepła pojawiało się w mojej duszy, tym szybciej znikała choroba. Miłość do Boga zawsze była dla mnie pojęciem abstrakcyjnym, a teraz ją po prostu czuję.
Spotkania z takimi pacjentami przynoszą mi radość.
Ostatnimi czasy zacząłem odczuwać zmęczenie na skutek sześcioletniego maratonu, który się rozpoczął w 1990 roku.
Przyjemne było to, że system działa bez mojego udziału, a informacje, które przekazałem, mogą pomóc milionom ludzi. Zanim przeprowadziłem swoje badania, wszędzie czytałem jedno i to samo – nie da się zmienić losu, nie uciekniesz przed swoim losem. Zmiana charakteru człowieka jest praktycznie niemożliwa. Wtedy nawet nie mogłem sobie wyobrazić, że można zmienić los, zdrowie i charakter dziecka przed jego urodzeniem, a nawet jeszcze przed poczęciem. Nie wiedziałem, po co człowiek pojawił się na Ziemi.
Na czym polega sens życia? Po co żyjemy, jeśli starzejemy się, tracąc powoli wszystko, a następnie umieramy? Nawet nie podejrzewałem, że zachowanie człowieka może radykalnie zmienić się zaledwie w ciągu kilku godzin.
Pamiętam, jak pewna kobieta opowiadała mi:
– Od razu po wizycie u pana poszłam do domu. Zadzwoniłam do drzwi, otworzyła moja córka i nagle ze zdziwieniem zapytała: „Mamo, co się z tobą stało? Nie wiem dlaczego, ale zupełnie nie chce mi się odzywać do ciebie po chamsku”.
Okazuje się, że wystarczy tylko zmienić swój światopogląd, poczuć jak realistyczne jest uczucie miłości do Boga, a wszystko pozostałe iluzoryczne i drugorzędne. Wtedy zaczyna się zmieniać nie tylko charakter, zdrowie i los, lecz także zmieniają się ludzie otaczający człowieka i świat dookoła niego. Przez myśl by mi nie przeszło, że w ten sposób można uratować nie tylko pojedynczego człowieka czy grupę ludzi, lecz całe miasto, naród i państwo. Jednak im dalej szedłem do przodu, tym wyraźniej rozumiałem, jak ważny jest prawidłowy światopogląd i praca nad sobą dla wyzdrowienia i uratowania zarówno pojedynczego człowieka, jak i dużych grup ludzi.
Wtedy trudno mi było wyobrazić sobie, że największą siłą we wszechświecie jest miłość. Mimo że wielu rzeczy jeszcze nie rozumiałem, to dzięki mojemu systemowi można już było orientować się w otaczającym świecie. Jedną z niewiadomych w moich badaniach była filozofia hinduska i chińska. Dlaczego, aby zostać szczęśliwym, trzeba zrezygnować ze wszystkich pragnień? Dlaczego cały otaczający świat jest iluzją w filozofii hinduskiej? Dlaczego głównym wrogiem człowieka jest jego myśl, przecież właśnie rozwinięta świadomość czyni człowieka człowiekiem? Powiem tak – sam sobie mogłem jeszcze jakoś to wszystko wyjaśnić, ale mój system wyjaśnić tego nie mógł. W moich badaniach nie było takich pojęć, jak: wola, pragnienie, świadomość człowieka. Nie wiedziałem też, czy będą. Rozumiałem, że wszystkie ludzkie wartości należy zawęzić do pewnego koła, ale mi się to nie udawało. Tak więc miałem dwa konkretne pojęcia – zazdrość i pycha. Wiedziałem, jak te cechy pokonać i jak pozbyć się chorób, które powodują.
Następnie pojawiły się jeszcze dwa pojęcia, ale niezbyt wyraźne. Pierwsze to moralność, miłość do ludzi, drugie to kontakt z przyszłością, który odbywał się poprzez cele, marzenia i ideały. Szczerze mówiąc, nie potrafiłem zobaczyć ich wzajemnego powiązania. Całe ostatnie sześć lat pracowałem na granicy swoich możliwości. System nie był jeszcze zakończony, ale działał. Przekonywałem się o tym każdego dnia. Nie myślałem, że posunę się jeszcze dalej w moich badaniach. W każdym razie byłem pewny, że w ciągu najbliższych kilku lat kolejnego przełomu nie będzie.
W miarę jak kończyłem pisać trzecią książkę, coraz częściej spoglądałem na czyste płótna w swojej pracowni. Pytałem siebie, kim jestem? Malarzem czy kimś innym? Spełniłem już swój obowiązek wobec ludzi, więc mogę teraz rozluźnić się i żyć normalnie. W ten sposób myślałem początkiem wiosny 1996 roku. Była tylko jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju – temat czasu. Czułem jednak, że nie udźwignę go, więc dałem sobie z tym spokój. Postanowiłem, że odpocznę rok-półtora, a później zobaczymy. Przez około miesiąc powoli dystansowałem się do wszystkiego, co było związane z moimi badaniami. A potem zaczęły się wydarzenia, które zmusiły mnie do nagłego otrząśnięcia się i zapomnienia o swoich planach i marzeniach. Nowa informacja przychodzi często w postaci śmierci lub ciągu nieszczęść. Te nowe informacje zacząłem otrzymywać wiosną 1996 roku.
Pisałem swoje książki, aby za każdym razem nie powtarzać pacjentom tego samego. Informacja, która na pierwszy rzut oka była bardzo prosta, często bardzo trudno się przyswajała. Najpierw chciałem po prostu napisać na maszynie do pisania artykuł i dawać go swoim pacjentom. Później, gdy zrozumiałem, że te informacje są potrzebne wszystkim, postanowiłem, że pora już wydrukować książkę. Za jakiś czas pojawiła się taka możliwość. Następnie zauważyłem, że zawarte w książce informacje mają tę samą wartość, co wizyta u mnie. Przyjmując pojedynczych pacjentów, musiałem tylko wyjaśniać szczegóły ich konkretnego przypadku. Wtedy postanowiłem przekazać w książkach większość tego, co wiedziałem, by pacjenci leczyli się sami. Pozostawały mi już tylko bardzo trudne przypadki.
Tak już się dzieje, że albo w ogóle nie pracuję, albo jestem przeciążony pracą. Jeśli zajmując się czymś, nie dokonuję jakościowego kroku do przodu, to zajęcie staje się dla mnie nieciekawe i je porzucam. Praca w maksymalnie szybkim tempie mobilizuje wszystkie siły organizmu i pozwala przejść na jakościowo nowe poziomy.
Przez kilka lat pracowałem jako malarz-dekorator. Pamiętam, jak w pewnej organizacji administratorka oświadczyła mi uroczyście:
– Poprzedni malarz przesiadywał w pracy po 15 godzin i nie zawsze zdążył wykonać zadania, które dostawał. Zupełnie mnie nie obchodzi, ile czasu będzie pan siedział w pracy, dla mnie liczy się efekt.
Parę tygodni później zażądała, bym był w pracy co najmniej 3-4 godziny.
– Przecież robię wszystko, co pani mi zleca.
– Ale jest pan w pracy mniej niż godzinę.
– Jednak wywiązuję się z powierzonych mi zadań.
– Nalegam, by do południa był pan w pracy – powiedziała.
– Proszę skierować te żądania do osoby, która zajmie moje miejsce – odpowiedziałem i zwolniłem się.
Taki styl pracy okazał się bardzo korzystny i potrzebny, gdy zacząłem pracować nad książkami. Informacje zawarte w pierwszej książce mógłbym przedstawić w kilku dużych tomach, udało mi się je skondensować do rozmiarów broszury. Dlatego ciężko jest od razu przyswoić sobie moje książki. Ale za to mogą następować znaczne zmiany, i gdy teraz słyszę, że po przeczytaniu moich książek radykalnie zmienia się charakter, to już się nie dziwię. Nie dziwi mnie również to, że znika wiele chorób. Bardziej dziwi mnie, że one czasem nie znikają. Po ukazaniu się trzeciej książki uważałem, że na wizytę do mnie powinni przychodzić już właściwie zdrowi ludzie.
Rzeczywiście, na wizytę zaczęli przychodzić ludzie, u których zmienił się charakter, zdrowie i los. Potrzebowali upewnić się, czy prawidłowo postępują oraz chcieli zaspokoić swoją potrzebę poznawania świata. Jednak powoli zaczęli pojawiać się pacjenci, u których wszystko było czyste z punktu widzenia moich poprzednich badań, ale pojawiało się coś nowego. To nowe okazało się o wiele poważniejsze i niebezpieczniejsze niż przywiązanie do związku, które powodowało zazdrość oraz przywiązanie do zdolności, intelektu i doskonałości. W mojej klasyfikacji nazywało się to przywiązaniem do przyszłości, którego z jakiegoś powodu nie potrafiłem się pozbyć. Po raz kolejny powracałem do tego tematu. Aby nie przywiązywać się do przyszłości, należy nie myśleć ciągle o planach i marzeniach. Trzeba rozumieć, że wszystko jest ustalone przez Boską wolę, a nasza wola jest drugorzędna. Podejmowałem coraz to nowe próby przezwyciężenia zależności od przyszłości, ale nic mi nie wychodziło. Wiedziałem, że im więcej daje się miłości i wiedzy, tym więcej jej przychodzi. Dlatego właśnie najczęściej podczas wykładów i rozmów z pacjentami pojawiało się u mnie nowe zrozumienie problemu. Pewnego razu podczas wykładu w Domu Kultury wyjaśniałem, że w filozofii hinduskiej uważa się, że czas leży u podstaw otaczającego świata i z niego wszystko się rodzi. Czas dzieli się na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Przeszłość jest materialna, przyszłość – duchowa. To, co nazywamy materią, jest jedną z odmian czasu. Ta odmiana nazywa się przeszłość. To, co nazywamy duchem, polem, przestrzenią, też jest odmianą czasu, która nazywa się przyszłość. Skoro przyszłość jest duchowa, a przeszłość materialna, to teraźniejszość jest duchowo-materialna. Miłość stwarza ducha. Duch stwarza materię. Materia dąży do połączenia z duchem i powrotu do miłości i Boga.
Od czego zaczyna się życie? Od tego co nazywamy homeostazą – zmienia się otaczające środowisko, ale wewnątrz komórki zmiany następują według zupełnie innego schematu. Współoddziaływanie materii, przestrzeni i energii w komórce różni się od analogicznych procesów czasowych na zewnątrz. Czyli procesy czasowe w komórce różnią sie od procesów czasowych w otaczającym środowisku. Aby komórka mogła w nim przeżyć, powinna kontrolować stan materii, przestrzeni i energii dookoła siebie!
Powróćmy do wyjściowego łańcucha przyczynowego. Miłość stwarza informacyjne, czyli przestrzenne struktury pola. Informacja, przechodząc w materię, stwarza energię. Energia zmienia się w materię, a materia dąży do gromadzenia energii i informacji. Kontrola i współoddziaływanie ze strukturami materialnymi i duchowymi jest posiadaniem wartości materialnych i duchowych. Im wyższy jest poziom rozwoju organizmu, tym większa kontrola nad otaczającym czasem, czyli przestrzenią i materią. Jednak wartości duchowe i materialne w każdym ułamku sekundy są odtwarzane od nowa poprzez uczucie miłości. Gdy wielkość wartości duchowych i materialnych przewyższa zapasy miłości, zaczynają się nieszczęścia i choroby organizmu. Wtedy następuje zatrzymanie gromadzenia wartości duchowych i materialnych oraz wzmocnienie dążenia do gromadzenia miłości. Przy osiągnięciu pewnej wielkości wartości materialnych i duchowych zapasy miłości powinny przekroczyć pewną granicę. Wtedy przestrzeń i materia oraz przeszłość, teraźniejszość i przyszłość kondensują się w jeden punkt. Wszystko zmienia się w pierwotny czas i powraca do praprzyczyny. Im większą ilość wartości materialnych i duchowych posiada człowiek, tym silniejsza jest jego kontrola nad przeszłością i przyszłością. Skoro są pewne granice i maksymalne wielkości przestrzeni i materii, to znaczy, że jest także maksymalna wielkość czasu. Gdy osobisty czas istoty żywej zrównuje się z końcowym czasem, cykl rozwoju dobiega końca.
Wszechświat powstał najpierw jako jedna całość, jeden organizm. Ta jedność nadal istnieje na poziomie subtelnym. Zupełnie różne zewnętrznie obiekty żywe i nieożywione na subtelnym poziomie reprezentują jedną całość. Tak więc każdy obiekt wszechświata na poziomie subtelnym tworzy z nim absolutną jedność. Mówiąc prościej, każda jednostka materialno-przestrzenna, niezależnie od wielkości, ma pełną informację na temat całego wszechświata. Dlatego można twierdzić, że wszechświat jest zbudowany na zasadzie hologramu. Wszechświat powstał jako informacyjno-uczuciowy impuls, jako coś nieświadomego i może powrócić do praprzyczyny zmieniwszy się w swoje przeciwieństwo. Duch stwarza materię. Im dalej rozwija się ten proces, tym większa ilość materii się pojawia, tym więcej połączeń się w niej tworzy i tym rozsądniejsza się staje. Materia ożywiona różni się od nieożywionej o wiele większą gęstością czasu, jego koncentracją. Ta gęstość zwiększa się nie kosztem zwiększenia ciągłości przestrzeni i ilości materii, a dzięki połączeniom informacyjnym, czyli dzięki wzmocnieniu jej inteligencji. W miarę ewolucji wszechświat powinien stawać się coraz inteligentniejszy, a świadomość indywidualna powinna osiągnąć rozmiar wszechświata, stopniowo łącząc się w grupowe formy świadomości i powiększając swój zasięg.
Ponieważ wszechświat powstał jako jedna istota, świadomość zbiorowa i indywidualna na początku były jedną całością. W miarę rozwoju wszechświata różnica potencjałów świadomości zbiorowej i indywidualnej stawała się coraz większa. Im dalej postępował ten proces, tym bardziej indywidualistyczne Ja próbowało wchłonąć w siebie otaczający świat i tym wyraźniejsze cechy zbiorowej świadomości zaczynało przejawiać. Wszechświat, kontynuując rozszerzanie się, zaczynał się kurczyć. Gdy indywidualna świadomość każdej żywej istoty osiąga rozmiary całego wszechświata, wtedy świadomość indywidualna i świadomość zbiorowa przekształcają się w jedną całość i cykl dobiega końca. Proces rozwoju wszechświata przedstawia sobą impulsowy, wahadłowy proces od materialnego ku duchowemu i odwrotnie. Świadomość jest sumą trzech aspektów: materialnego, duchowego i uczuciowego, który leży u podstaw pierwszych dwóch. Rozwój świadomości odbywa się w trzech stadiach:
Pierwszy impuls – zwiększenie uczucia miłości.
Drugi impuls – wzmocnienie duchowego aspektu.
Trzeci impuls – aspekt logiczny, materialny.
Innymi słowy, najpierw miłość, potem intuicja, a następnie logika. Nowe zrozumienie burzy stare struktury logiczne. Oznacza to, że rozpad struktur duchowych, ich destabilizacja też jest formą przyswojenia tego, co nowe. Więc również rozpad, destabilizacja uczucia miłości do otaczającego świata jest koniecznym warunkiem poznania. Im większy postęp w poznaniu pisany jest jakiemuś człowiekowi, tym głębszego krachu wszystkich podstaw powinien doświadczyć. Od tego jak silna jest jego miłość do Boga w danej sytuacji, w jakim stopniu drugorzędna staje się dla niego jego fizyczna, materialna powłoka, jego struktury duchowe i uczuciowy potencjał, zależy, czy może wznieść się na nowy poziom. Każdy człowiek, jak zresztą każda inna żywa istota, posiada model otaczającego świata. Model uczuciowy jest obszerniejszy, ale posiada większą inercję. Model świadomościowy jest mniejszy, ale ma większą prędkość adaptacji. Jednak niezależnie jak doskonały by nie był świadomościowo-uczuciowy model otaczającego świata, zawsze będzie ograniczony. Oznacza to, że nieuniknione jest starcie, konflikt z otaczającym światem, czyli agresja i choroby. Jedynym realnym modelem otaczającego świata jest poznawanie świata poprzez praprzyczynę, czyli poprzez miłość do Boga. Gdy ta miłość jest priorytetowa, to podczas wchodzenia w konflikt z otaczającym światem, w krytycznej sytuacji, świadomość nie rozpada się, nie ginie, a przekształca się, osiągając nowe poziomy. Z tego wynika, że nieprzyjemności, choroby i nieszczęścia są oznaką, że nasz model otaczającego świata przestaje odpowiadać rzeczywistości. Aby coś zrozumieć, powinniśmy wzmocnić intuicję. Aby wzmocnić intuicję, powinniśmy wzmocnić miłość do otaczającego świata. Aby wzmocnić miłość do świata, powinniśmy wzmocnić miłość do Boga!
W trzeciej książce próbowałem podzielić wszystkie ludzkie wartości na trzy grupy: wartości materialne, wartości duchowe, które zawierały relacje, zdolności i intelekt, a trzecią grupę nazwałem – miłość do ludzi i otaczającego świata. Później się okazało, że miłość do ludzi i otaczającego świata to bardziej subtelna warstwa wartości duchowych, która leży u podstaw relacji, intelektu i zdolności. Następnie wyjaśniło się, że to właśnie jest forma zwiększonego kontaktu z przyszłością. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jest to najniebezpieczniejszy temat, a przywiązanie do kontaktu z przyszłością jest główną przyczyną ciężkich chorób psychicznych, onkologicznych, bezpłodności lub nagłej śmierci.